Zawsze wyglądałam na młodszą niż w rzeczywistości. W okolicach trzydziestki byłam brana za nastolatkę, około czterdziestki dawano mi 25, do dziś nieznajomym zdarza się zbierać z podłogi szczękę na wiadomość ile naprawdę mam lat. Niektórzy uważają, że podpisałam pakt z diabłem, ja sama długo miałam jakiś wewnętrzny lęk, że wygląd sypnie mi się kiedyś z dnia na dzień tak, że bez ostrzeżenia stanę się siwą i pomarszczoną babunią.
Zdaję sobie sprawę, że wygrałam na genetycznej loterii, nie bez znaczenia jest też fakt, że od osiemnastego roku życia się nie opalam, no i w dojrzałym życiu konsekwentnie inwestuję w zabiegi medycyny estetycznej. Mówiłam nich w odcinku 4. podcastu, starając się odczarować kosmetologiczne i medyczne procedury, a właściwie ich społeczne postrzeganie, które do łaskawych nie należy.

Przemijanie
Ale być może powinnam była zacząć od tego, czym jest dla mnie zmiana wyglądu i przemijanie urody, zdrowia i kondycji? Bo to, że mam jakieś fory na tym polu nie oznacza, że jestem wolna od lęków. Wszak wychowały mnie lata 70. i 80., gdy głównym atutem dziewczyny ciągle był wygląd, i to dzięki niemu można było wygrać na wszystkich innych loteriach życiowych: matrymonialnej, zawodowej i społecznej. Możecie zaprzeczać do woli, ale uważam że niestety nadal tak jest. Jesteśmy biologicznie i kulturowo uwarunkowani do tego, żeby faworyzować urodę, a ta jest nierozerwalnie spleciona z młodością i witalnością.
Kiedy myślimy o starzeniu, to boimy się głównie niedołężności, chorób, utraty niezależności i stania się ciężarem dla innych. To właśnie pisaliście mi w odpowiedziach na ankiety na Instagramie. Nasze czarne sny to demencja, niepełnosprawność, wyautowanie ze społeczeństwa i samotność. Ale patrząc na rozwój nauk medycznych i rozprzestrzenianie wiedzy o tym jak opóźniać te degradacyjne procesy w ciele, wierzę że mamy jeszcze sporo czasu. Że taki obraz starości to może będzie dopiero finisz. I jakkolwiek przygnębiająca to perspektywa, to przecież zanim nastąpi, mamy przed sobą jeszcze kupę lat, w których zmiany będą się działy stopniowo i na różnych polach. Jak będziemy sobie z nimi radzić? Jak postrzegać? Czy będą nas paraliżować czy może motywować do działania?
I zasadnicze pytanie: czy będą nas definiować jako ludzi?
Kiedy wchodziłam w dorosłość lęk przed przemijaniem był czymś mglistym i schematycznym: siwe włosy, obwisła skóra, przygarbiona sylwetka. Kiedy miało to nastąpić? Trudno określić; czterdziestka wydawała się tak odległa w czasie, że dalej tylko smoki. Młody umysł nie bierze pod uwagę perspektywy własnej degradacji, dlatego skupiałam się na ciele. Wklepywałam więc kremy, pilnie chodziłam na fitness, dbałam – i nadal dbam – o właściwą dietę. Z czasem dołożyłam do tego troskę o dobrostan psychiczny i emocjonalny, odpoczynek i przyjemności. I kiedy mijały kolejne lata, cichutko – żeby nie zapeszyć – cieszyłam się w duszy, że znowu się udało przechytrzyć czas.
Znaki (mijającego) czasu
Mmm oszukuję, bo jednak siwieć zaczęłam dość wcześnie, już jako 25-latka znajdowałam srebrzyste nitki we włosach. Ale farbowanie jest tak znormalizowane, że nie zaprzątało mi to specjalnie – nomen omen – głowy.

Kiedy planowałam ten odcinek chciałam stworzyć krotochwilny ranking oznak starzenia, których nawet nie podejrzewamy. Pokazać te “znaki czasu” wszem i wobec, i w ten sposób oswoić z czymś, co jest naturalną koleją rzeczy. Chcecie obśmiać je razem ze mną? No to trzymajcie się. Osoby o słabych nerwach proszę o przerwanie czytania, bo będzie bez znieczulenia 😉
(Wz)górki i doły
Zatem o ile siwizna na skroniach była czymś do przewidzenia i zaakceptowania, o tyle srebro między nogami już nie. Bo tak – siwe włosy łonowe są jak bezpardonowa manifestacja: tu igraszek już nie będzie! Nieczynne, zamknięte, likwidacja! No bo jak wpuścić między uda kogokolwiek w takiej sytuacji? Można oczywiście wyrywać te bezczelne włoski, ale na dłuższą metę staje się to bardzo trudne. Ogolić na zero? Raz czy dwa jeszcze ujdzie, ale robienie z tego nowej intymnej rutyny urodowej jest nierealne. Farbować? Brrr! Chemia natym obszarz nie wchodzi w rachubę.
Założę się, że – podobnie jak ja – nigdy z nikim nie rozmawialiście o tym, że w jakimś momencie siwieją nam wzgórki łonowe! I nie da się przed tym uchronić. O ile w długoletnich związkach małżonkowie na takie drobiazgi pewnie nie zwracają uwagi (i zakładam, że siwieją w podobnym czasie), o tyle w przypadku nowych relacji może to zaowocować kompleksami. Zwłaszcza jeśli w grę wchodzą relacje z partnerem lub partnerką wywodzącymi się z innego pokolenia, co sobie dokładnie omówiliśmy w odcinkach 10 i 11.
Starczo…co?!
Drugą oznaką przemijającego czasu w moim przypadku było pogorszenie wzroku. Może po to, żeby przestać dostrzegać te siwe włosy? Do okulisty chodziłam od lat profilaktycznie, 2 razy w roku. Wzrok zawsze miałam sokoli, więc bawiło mnie nawet, kiedy doktor począwszy od czterdziestki za każdym razem droczył się ze mną, czy już wreszcie damy zarobić optykowi. A ja triumfalnie wychodziłam z gabinetu z diagnozą: wszystko ok, może następnym razem.
Aż to czterdziestki piątki udawało mi się migać, ale kiedy jakość widzenia wreszcie mi się sypnęła, to już bez odwrotu. Początkowo nawet zdarzało mi się zapominać zakładać oksy do czytania, teraz to już niemożliwe. I powiem wam, że szukanie szkieł w sklepie, gdy chce się przeczytać drobny druczek na opakowaniu jogurtu albo skład tkaniny, to trochę jak bycie przyłapaną z papierem toaletowym przylepionym do obcasa. No gołym okiem widać, że starsza pani! A kiedy pytałam okulistę, czy można coś z tym zrobić (operacja? Laserowa korekcja?), powiedział mi bez litości, że na starczowzroczność nie ma rady. Starczowzroczność! Czy można wymyślić bardziej upokarzającą nazwę dla tej przypadłości? Człowiek kipi energią, ma ekscytujące plany, chce podbijać świat i męskie serca, a tu nagle takie sprowadzenie do parteru! Skandal prawda?

Trójkąt na głowie
No więc wzrok. Co jeszcze się sypie? Twarz, ale nie tak jak większość z nas myśli. Bez spektakularnych bruzd i zmarszczek, bez indyczej skóry na szyi, o której pisała Nora Ephron w ’Moja szyja mi się nie podoba”. Nie trzeba od razu inwestować w golfiki i bluzki z wysokim kołnierzykiem, na lifting też za wcześnie. Regres tkanek zaczyna się tyleż niepozornie co podstępnie. Owal zmienia się nie z powodu wiotczenia i obwisania skóry lub głębokich zmarszczek. Niby wszystko jest na miejscu, te same oczy, brwi usta… A jednak: “jakoś smutno wyglądasz, wszystko ok?”. A to zanikają kości i zmieniają się proporcje buzi. Młoda przypomina trójkąt z czubkiem w okolicach brody. Starzejąca się twarz z kolei to szeroka podstawa i wąska część czołowa. Czaszka się zmniejsza, skóra staje się stopniowo za luźna – jak zbyt obszerna maska. I siłą grawitacji, ale też przez przykurcze mięśni szczególnie na szyi i dekolcie, ten za duży już pokrowiec się osuwa. I efekty widać jako coraz mocniej rysujące się bruzdy nosowo-wargowe, linie marionetki i tak zwane chomiki.
Ja sama zauważyłam w pewnym momencie, że ile bym nie spała, to moje oczy wyglądają na zmęczone. Brwi jakby się obniżyły i optycznie zamknęły oko (a miałam już przecież wystarczające zmartwienia z powodu wzroku). Brałam wtedy swoją buzię w dłonie i pokazywałam mojej doktor od medycyny estetycznej, że potrzebuję unieść to wszystko – tylko troszeczeczkę, pani doktor, zaledwie o milimetr-dwa. No ale to nie jest proste. Można trochę podnieść czoło botoksem, ale na resztę to już chyba tylko lifting chirurgiczny, a na niego czuję się jeszcze za młoda. Zatem opieram się na wstrzykiwaniu biostymulatorów, licząc że regres nie będzie za szybki. Albo że się przyzwyczaję po prostu.
Przekleństwo grawitacji
Grawitacja i obwisanie naprowadza mnie na problem, który może nie do końca jest związany z upływem czasu, ale tak najczęściej postrzegany. Nie, nie chodzi o piersi. Gorzej! Teraz głęboki wdech bo naprawdę za moment napiszę o czymś, co jest turbo wstydliwe. No ale ten podcast miał być bez tabu, żeby takie otwarte mówienie o ciele pozwalało nam wszystkim uporać się z kompleksami i zrozumieć, że mamy podobne problemy, tylko o nich nie rozmawiamy. No więc słuchajcie dziewczyny, bo to dotyczy tylko was, a panowie mogą przeskoczyć do kolejnego paragrafu 😉

Obniżanie lub wypadanie narządów rodnych.
Kojarzysz zapewne reklamy pieluchomajtek dla dorosłych? Nietrzymanie moczu i takie tam? Myślisz że to cię nie dotyczy bo masz trzydzieści parę? Też tak uważałam, tego rodzaju kłopoty rezerwowałam w głowie dla pań 80+. Kompletnie nie docierało do mnie, że sama mogę się z tym zmagać i to w relatywnie tak młodym – bo średni to jednak ciągle nie stary – wieku. Oczywiście sporadyczne nietrzymanie moczu po ciąży i porodzie jest fizjologiczne i przechodzi w miarę szybko. Co jednak jeśli utrzymuje się latami, a myśl o kaszlnięciu lub kichnięciu w miejscu publicznym przyprawia cię o ataki paniki? Co jeżeli rezygnujesz z zajęć fitness, bo przy podskokach czujesz jakby macica miała Ci wypaść do legginsów? No oczywiście myślisz: kaplica, po mnie, jestem stara i zaraz będę musiała poddać się operacji wycięcia przydatków i zakończyć swoją karierę jako kobieta. No bo przecież tylko posiadanie kompletu wewnętrznych i zewnętrznych narządów uprawnia nas do używania tej nazwy, prawda? Ale o tym jeszcze za moment.
No więc kiedy tak rakiem wycofywałam się z ulubionych życiowych aktywności myśląc, że to już ten czas, starość nadeszła niepostrzeżenie i staję się właśnie wysuszoną staruszką, w sukurs przyszły internety. Dlaczego nie lekarze? Ponieważ żaden nie chciał pomóc. Ginekolog lekceważył moje skargi i ewidentne fizyczne symptomy. Jedyne co mi doradzał, to uporczywe ćwiczenie mięśni dna miednicy, szkoda tylko że bez rzetelnego instruktażu. I kiedy nie było progresu, a przy każdej kolejnej wizycie dostawałam od doktora tróję z minusem za starania, na przekór rozpaczy, ostatnim zrywem zaczęłam szukać pomocy w sieci. Wtedy okazało się, że raz: moje kłopoty nie są wynikiem starczego uwiądu, lecz trzech dużych i ciężkich (w kilogramach) ciąż oraz braku odpowiedniej opieki po porodach. A dwa: że da się to odwrócić.
Na ten happy end zapracowałam najbardziej sama, ale dobrze było z właściwą auto-diagnozą trafić wreszcie do myślącego medyka i na stół operacyjny. Do tego mądra fizjoterapia uroginekologiczna i mogę znowu kaszleć, kichać i skakać do woli. Bo obniżenie się narządów rodnych, które może być skutkiem ciąży lub wysiłku, nie tylko odbiera kobietom szansę na udany seks ale w ogóle obniża jakość życia. Dlatego nie żałuję puszczenia tego wstydliwego tematu w eter.
Gruszki kontra jabłka
A skoro ten kamień spadł mi z serca mogłam dostrzec kolejną paskudną cechę wiekowiejącego ciała. Swoją drogą znacie ten neologizm? Powstał po to, żeby skończyć z degradującą etykietką starzenia. Wiekowienie to proces w którym przybywa nam lat, ale który jednocześnie nie determinuje sposobu w jakim to się TO odbywa. Bo przecież można czuć się młodo i witalnie do zaawansowanego wieku. Skoro wg nauki na to, jak się starzejemy w 80% wpływa styl życia, a tylko 20% to czynniki genetyczne, to mamy nad tym sporą kontrolę! I wiem, nie mamy równych szans, bo jak się o zdrowym stylu życia nie zaczęło myśleć we wczesnej młodości, to teraz może być trochę zaszłości do posprzątania. Nie wszystkich też da się uniknąć.

Ja na przykład zawsze myślałam, że z wiekiem sylwetką będę się zamieniać w typową gruszkę – czyli tłuszczem obrośnie mi pupa i uda, a góra ciała pozostanie relatywnie szczupła. No i tu kolejne zdziwienie – może nie dostrzeżecie tego na zdjęciach na instagramie, ale ja widzę u siebie symptomy zamieniania się w jabłko. Albo literę H. Jeśli tyję to nie w pupie – tego bym sobie akurat życzyła, bo płaska pupa to też jeden z objawów upływającego czasu – ale w okolicach brzucha. I to odkładanie tkanki z jednej strony może wynikać z obciążeń genetycznych (jedna z gałęzi mojej rodziny ma długą historię zaburzeń cukrzycowych), a może z hormonalnych, właściwych etapowi życia na którym teraz jestem. I co z tego, że ćwiczę regularnie, a moje mięśnie są silne, skoro nad nimi odkłada się oponka, która złośliwie macha pa pa na pożegnanie wcięciu w talii? I o ile wygląd takiej z gruba ciosanej sylwetki sam w sobie jest dołujący, to jak się pomyśli o konsekwencjach zdrowotnych, wtedy naprawdę robi się niemiło. Bo ta oponka jest ledwo widocznym czubkiem przysłowiowej góry lodowej (wiem, wie, nie ma takiego przysłowia). Prawdziwy problem to tłuszcz trzewny, czyli aktywna biologicznie tkanka, która otula nasze wewnętrzne organy, wpływa na układ hormonalny i ma bezpośrednie przełożenie na wiele chorób. W tym te sercowo-naczyniowe, nowotworowe i nawet chorobę Alzheimera!
No to koniec!
Kiedy ten dziwny brzuszek zaczyna być najbardziej widoczny i odczuwalny? U kobiet oczywiście w okresie około menopauzalnym. No i tu dochodzę do rewelacji, która niemal zrujnowała mi pomysł na ten odcinek…. Miało być zabawnie, miało być ironicznie, ale największy żart zrobiło sobie ze mnie życie. Niby człowiek wie, że jest już w tym wieku, niby czyta publikacje naukowe, niby jest pełen życia i energii, z niekończącym się apetytem na wzorst i rozwój… Ale kiedy dowiaduje się, że wszedł w okres menopauzy, to doświadcza jednak lęków egzystencjalnych.
Głęboki wdech i lecę: kilka dni temu odebrałam wyniki badań na poziom hormonów. I nie mogę dłużej chować głowy w piasek – zaczęło się. Lub skończyło, zależy jak na to patrzeć. Menopauza, klimakterium, przekwitanie – wypowiadam głośno te straszne słowa, żeby trochę je odczarować. Zanim do nich przywyknę, chcę rozprawić się z lękami, które generują. Dlaczego mnie, tak pogodzoną i otwartą osobę stresuje wejście w kolejny etap życia? Jak się bliżej zastanowić, to przecież tracę zasadniczo coś co i tak nie jest mi potrzebne, a bywa kłopotliwe – zdolność rozmnażania się. W tym departamencie zrealizowałam się jednak nawet ponad średnią krajową, nigdy nie tęskniłam za kolejnymi potomkami, a moje obecne życie jest właśnie tym, czego pragnę. Zaakceptowałam postępujące zmiany we własnym ciele, wybrałam się nawet na misję przywracania widoczności i szacunku dojrzałym kobietom.
Dlaczego więc menopauza tak mnie przygnębiła?
Kto się boi menopauzy?
Przeprowadziłam myślowo-czuciowy remanent i wyszło mi, że ta żałoba ma dwa podłoża.
Pierwsze z nich jest jak najbardziej praktyczne: to skutki fizyczne. A zatem wspomniane tycie, utrata gęstości skóry, zagrożenie osteoporozą. Potem uderzenia gorąca, problemy z pamięcią, znowu tycie (bo to ważne haha), spadek libido, huśtawki nastroju, których nie doświadczałam ponad 10 lat dzięki hormonalnej antykoncepcji. Wiem, że nie wszystko musi mi się przytrafić, ale powszechna narracja na temat klimakterium jest właśnie taka: to przejście przez czyściec, a czasem piekło. Ale czy po drugiej stronie czeka raj? Też niekoniecznie.

No właśnie i to prowadzi mnie do podłoża nr 2 – społecznego postrzegania kobiet w trakcie i po menopauzie. Czy myśląc o tym etapie życia widzisz spełnioną, pogodną i seksowną kobietę? Czy może smutną, zdenerwowaną, zaniedbaną babę bez ambicji? No właśnie. I nie chodzi mi teraz o to, żeby wszystkie babki wrzucać do jednego worka. Część z nas przechodzi ten etap lżej, część ciężej. Niektóre podlegają dodatkowym obciążeniem, np. muszą opiekować się bliskimi i nie mają kompletnie przestrzeni na zajęcie się sobą. Część koncentruje się na negatywach i przybiera postawę męczeńską. Inne traktują ten etap jako okazję do przebudowy swojego miejsca w świecie, do samopoznania i wzrostu. Ale wszystkie łączy wspólny mianownik: przestają być postrzegane jako istoty seksualne, a ich cielesność ogranicza się do tematów medycznych.
Czy we mnie jest seks?
Zwykło się uważać, że dojrzałe kobiety same rezygnują z seksu. Tak jakby potrzeba intymności i przyjemnych doznań ciała były zintegrowane z płodnością. Prokreacyjny schemat myślenia nic sobie nie robi z naukowych odkryć, choćby tego, że jesteśmy obdarzone jedynym w naturze organem służącym wyłącznie dla osiągania przyjemności. Mam na myśli oczywiście łechtaczkę, która nie spełnia żadnej innej funkcji biologicznej i nie przestaje działać wraz z przekwitaniem (zresztą to słowo też jest w jakiś sposób upokarzające, przecież czuję, że jestem w pełni rozkwitu, a nie więdnięcia i obumierania!).
Wrócę jednak do pytania, które zadaję i sobie i wam: dlaczego ten okres zamiast być momentem wyzwolenia kojarzy się z końcem? Dlaczego moja pierwsza reakcja na tę wiadomość to był smutek, a kolejna to złość wykrzyczana słowami: To już? Dlaczego kiedy jestem gotowa rozwinąć skrzydła przychodzi coś co chce mi je podciąć, zanim naprawdę posmakowałam życia na własnych zasadach, wg własnych priorytetów? I naprawdę nie jestem opętana seksem, cywilizowany człowiek we mnie potrafi obyć się bez niego. Ale strasznie, naprawdę strasznie wkurza mnie myśl, że mogłabym zostać tej możliwości nagle pozbawiona. Albo, że realizowanie się niezależnie od okoliczności narazi mnie na śmieszność i wytykanie palcami.
Matki, ciotki, siostry
Wolałabym, żeby samorealizacja dojrzałych kobiet była normą, żebym na etapie nastu czy dwudziestu paru lat miała wokół siebie przykłady radosnych mądrych kobiet, które nie zwijają żagli tylko dlatego, że ich jajniki wstrzymały produkcję. Żebym nie widziała w mediach reklam z dojrzałymi kobietami których jedyną rozrywką jest działka i telewizor, względnie dogadzanie członkom rodziny.
I dlatego myślę sobie, że potrzebujemy mieć na widoku więcej kobiet w okresie meno i postmenopauzalnym. I niekoniecznie kobiet sukcesu. Chodzi o przykład zwykłych babek: mam, cioć, przyjaciółek, które czerpią z tego etapu życia to, co najlepsze. Żebyśmy myśląc “klimakterium” kojarzyły to z wyzwoleniem, nowym otwarciem, dobrocią dla siebie i zdrowym egoizmem. Chciałabym widzieć naokoło, że wszystkie ciała są piękne i dobre, niezależnie od poziomu hormonów w krwiobiegu, zmarszczek wokół ust i siwych włosów na wzgórku łonowym. A przede wszystkim marzy mi się, żeby zniknęła nienawiść i pogarda wobec tych, które mają czelność być widoczne, którym się chce przekraczać obyczajowe bariery i nie wycofywać się z terytoriów do niedawna zarezerwowanych dla młodszych pokoleń.
Może to naiwny manifest, może mówię teraz do i tak przekonanych. Ale skoro ja, taka śmiała i bezkompromisowa doświadczam ciągle tak wielu lęków, to pewnie większość kobiet odczuwa je jako jeszcze bardziej przytłaczające.

Bez dużych zmian
I nie obiecam teraz że przestaję farbować włosy i puszczę moje ciało luzem, niech przybiera na wadze bez kontroli. Za bardzo je lubię, za dobrze mi pasuje do samopoczucia, żeby pozwolić mu na rozkład. Poza tym mam sporą garderobę której zawartości nie mam zamiaru teraz wymieniać tylko dlatego, że przybyło mi parę centymetrów w obwodzie. Siwiznę łonową jakoś przeboleję, owal twarzy przechytrzę uśmiechem, a starczowzroczność… cóż starczowzroczność będzie przypomnieniem, że nie każda opinia na mój temat jest warta zauważenia. Czy to ma sens? Mam nadzieję, że dowiem się od was.
Przytulam was serdecznie w siostrzanym uścisku, z jednym życzeniem na nowy rok: poczucia sensu.
Do zobaczenia na socialach, zapraszam też do sypnięcia groszem na zakup sprzętu do nagrywania, bo tak intymne tematy wymagają intymnej przestrzeni. Matronki i Patroni w nagrodę dostają dostęp do odcinków podcastu przedpremierowo, więc warto.
Dziękuję!
Wszystkie zdjęcia w tym wpisie autorstwa Kasi Łodzińskiej