Zauważyliście te kanonady czerwonych serc, które zaczęły walić w naszym kierunku zaraz po tym, jak handlowcy uprzątnęli świąteczne ozdoby? Niemal od początku stycznia wystawy sklepowe pokrywa migocząca czerwień, stacje radiowe słodzą miłosnymi hitami, a w nas pomału rosną mieszane emocje.
Ale obiecuję, że postaram się nie rozdeptać doszczętnie idei walentynek. Chociaż może mi się nie udać.

Pozory, symbole
Ostrygi, szampan, czekoladki, diamenty, róże na długich łodyżkach – to stereotypowo niezbędne elementy święta zakochanych. Na ile realizujemy scenariusze obejmujące te luksusowe atrybuty to już inna sprawa. Faktem jest, że w powszechnej świadomości 14. lutego jednym kojarzy się z romantyzmem, innym z presją, a jeszcze innym z wydatkami.
No ale co jest złego w miłości i okazywaniu jej? Absolutnie nic! Miłość jest najwyższym z uczuć, unosi nas, uszczęśliwia i upiększa nawet codzienną szarzyznę. Znieczula na prozę życia. Ja kocham być zakochana, i jestem przekonana że większość z nas ma podobnie. Uwielbiam to podniecenie, wewnętrzny dygot, unoszenie się 10 cm nad ziemią. Miłość to silna chemia, która daje strasznie dużo przyjemności, prawda?

Ale dziś, choć walentynki tuż tuż, nie nie będzie rozważań o miłości.
Wewnętrzne rozdarcie
Kolejny rok, kolejny luty, a ja znowu mam rozkminkę jak można dawać tak się zwodzić popkulturowym sloganom? Jak można wierzyć, że pod tą sprzedażową manipulacją kryją się prawdziwe duchowe wartości? A potem przychodzi wewnętrzna wątpliwość – może jestem zbyt cyniczna? Może ludzie faktycznie potrzebują przypomnienia, podkreślenia, że miłość istnieje, że w codziennym biegu czasem o niej zapominamy i warto ukierunkować się na jej celebrację choćby raz w roku? A potem moja wewnętrzna racjonalistka patrzy z politowaniem i mówi: sama w to nie wierzysz ;D
Choćbym nie wiem jak pozytywnie była nastrojona, to w gorączkowych obchodach dnia świętego Walentego widzę jedynie podobieństwo do masowych ślubów w Korei, gdzie mówi się „tak” na komendę. Tak jakby romantyzm można było uruchomić wystrzałem pistoletu startowego. Czy też czujesz w tym coś sztucznego i w sumie trochę ponurego?
Władza i kasa
Nie chcę brzmieć jak sarkastyczny zgred, choć pewnie tego nie uniknę 😉 Można by pomyśleć, że skoro sama mam małżeństwo za sobą, to pewnie przemawia przeze mnie zgorzknienie i zazdrość. Ale nie, stanowczo dementuję, i przypominam – kocham kochać i wierzę, że miłość – lub miłości nawet – jeszcze przede mną. Ale mimo to nie mogę się oprzeć wrażeniu, że walentynki w swojej istocie są dwiema rzeczami – komercyjną hucpą z jednej strony, a z drugiej – pokazem uczuć czy nawet afiszowaniem się prawem własności do drugiej osoby. Te dwa wątki doskonale się uzupełniają, bo prześciganie się w najbardziej romantycznych i spektakularnych gestach wymaga wydawania pieniędzy i kupowania niezbędnych rekwizytów dnia zakochanych. A fasadowa celebracja, pokaz statusu, licytacja na najlepszy atrybut szczęścia mają być dowodem, że żar płonie, a z gołąbeczkami wszystko jest ok.

Miłość raz do roku
Pozwólcie, że dziś wywalę z siebie całą, dobrze przemyślaną frustrację i trochę gniewu na tradycję walentynkowych obchodów. Jeżeli się ze mną nie zgadzacie to też ok, ale proszę o rzeczowe argumenty. Moim zdaniem Walentynki jako jeden dzień w roku wymyślony by celebrować miłość jest atomową pomyłką. No bo jak to? Jeśli kogoś kocham, to staram się okazywać to tej osobie codziennie. No dobrze, codziennie nie zawsze wychodzi, ale na pewno nie raz na rok! Czy wyjście do restauracji zdarza się od święta? Okazji do zjedzenia wspólnego wyjątkowego posiłku mamy w roku co najmniej 365. Bukiet kosztuje paręnaście złotych, prosecco w niewygórowanej cenie znajdziemy w prawie każdym sklepie za rogiem. Wyjście do kina to też nie jest jakaś celebra. A wg badań zestaw: kwiaty + wino + kino to najpopularniejsze na świecie combo walentynkowe.
Dowody uczucia
Gdyby ten dzień miał być wyjątkowy – czyli ok., kocham cię i chcę żebyś to czuł lub czuła cały czas, ale dziś pokażę to światu i będzie na pełnej petardzie – to naprawdę trzeba by wyjść poza ten schemat!
Czyli na tapet bierzemy pieniądze. Bo jeśli chcemy zrobić wrażenie prezentem – to należałoby zaszaleć. Podarek dla ukochanej powinien być drogi – swoją drogą zwróćcie uwagę, że narracja jest tu skoncentrowana na prezentach dla niej, ale już nie dla niego! To mi nasuwa rozważania z poprzedniego odcinka, tego o nowej moralności i samcach alfa, którzy w pewnym sensie “kupują” sobie partnerki – ale to tego wątku wrócę w dalszej części wpisu. No i prezenty nie powinny być praktyczne, jak np. technologicznie zaawansowany mikser do kuchni albo samojezdny odkurzacz, bo efekt odwrotny gwarantowany. Nawet jeśli odbiorczyni twierdzi że się cieszy.

Najlepiej zainwestować w biżuterię (nic dziwnego, że w lutym większość billboardów i magazynów kobiecych mieni się srebrem, złotem i diamentami). W grę wchodzi także ekskluzywna bielizna, kolacja w drogiej restauracji. A idealnie wyjazd w jakieś romantyczne miejsce, chociaż na weekend.
Zaczynasz to podliczać?
Nie dziwi więc że część facetów przyjmuje jedną z dwóch postaw: albo “nie obchodzę tego gówna”, albo – pod presją swojej drugiej połówki – świętuje w najmniej inwazyjny sposób, czyli we wspomnianym schemacie kwiaty-wino-kino. Banalne, co?
Nie dziwi mnie, że mężczyzn walentynki stresują albo znieczulają. Gdybym była facetem który zarabia średnią krajową, to chcąc zadowolić ukochaną 14go lutego, chyba zaczynałabym odkładać pieniądze już w lipcu. Ale czekaj! Przecież po drodze jest jeszcze gwiazdka, urodziny, albo rocznica związku. Czyli ciągle wydatki i jeszcze trzeba sypać pomysłami, bo ma być oryginalnie. Presja jest ogromna – z jednej strony społeczeństwo i rynek, który ulega temu komercyjnemu szaleństwu i ciągle wierci dziurę w głowie, z drugiej nadzieje i oczekiwania partnerek. Plus cholerna licytacja, kto się bardziej wykazał. Porównywanie bukietów. Planowanie scenariuszy oświadczyn. Romantyzm na komendę.
A dodatkowo mam wrażenie, że w wielu przypadkach – nie będzie statystyk, bo to moje osobiste przemyślenia – walentynki są okazją do kupowania sobie czystego sumienia w związku.

Nieobecność
Nie dotyczy to oczywiście tylko lutowej okazji, ale ze smutkiem obserwuję jak niektórzy panowie, szczególnie ci mocno zajęci i skupieni na pracy lub sobie – lokują cały wysiłek w cenie prezentu. Bo łatwiej zaplanować jakiś szalony nawet wydatek niż zmienić swoje postępowanie, stać się bardziej uważnym partnerem, czulszym i obecnym ojcem. W klasie średniej, którą przez lata miałam okazję obserwować z bardzo bliska, mężowie zawsze mają na głowie bardzo ważne sprawy, które wygrywają z powszedniością roli męża i ojca. Gdy zarobki wkraczają na poziom, który pozwala nie martwić się o zaspokojenie bytowych potrzeb, rośnie tendencja do substytuowania siebie za pomocą pieniędzy. I tak widzimy żony ubrane od stóp do głów w najnowsze designerskie kolekcje, którym brakuje poczucia bliskości, a nawet zainteresowania ze strony zaślubionych samców alfa. I po latach zasłaniania pustki pięknymi przedmiotami okazuje się, że do karty kredytowej nijak nie da się przytulić, a łzy w maserati smakują tak samo gorzko jak w starym oplu. I nie, status, majątek na dłuższą metę nie wynagrodzą nieobecności – fizycznej czy metaforycznej – ukochanego.
Co zatem wart jest najbardziej luksusowy prezent na święto zakochanych, skoro brak intymności i uwagi? To tylko kolejna rzecz, która będzie pokazywać, jaka w istocie jest cena obdarowanej.
Emocjonalny szantaż
Jak widzisz w lutym zamieniam się w walentynkowego grincha. Wracając na ziemię, do zwykłych śmiertelników: szczerze żal mi osób, które przegapiają istotę miłości i oddania drugiej osobie, albo dają się wikłać w największy emocjonalny szantaż nowoczesnej gospodarki. To święto oryginalnie sprowadzało się przecież do wymiany anonimowych liścików z wyznaniami; wywołującymi uśmiechy, rumieńce i ekscytację domysłów „kto się we mnie kocha?”. A współczesność przekształciła je w bonanzę wydawania pieniędzy na nikomu niepotrzebne przedmioty, kreowania frustracji, stresu i często niespełnionych oczekiwań. Dodaj do tego zużywanie zasobów planety, generowanie śladu węglowego, i dokładanie do pieca niepotrzebnych pierdylionoton śmieci, które będą się rozkładały setki lat, trując w tym czasie nas i następne pokolenia.
Naprawdę tego chcemy z okazji święta miłości?

Zróbmy szybki rachunek zysków i strat:
Plusy:
- szybko i relatywnie łatwo pozbywamy się wyrzutów sumienia, że codzienność coś nam nie wychodzi. Kupujemy kwiaty, prezent, stroimy się na tę oczekiwaną kolację i po sprawie. Można wracać do rutyny.
- dostajemy kwiaty, bombonierki, prezenty, dajemy się zapraszać do restauracji, gramy urocze zaskoczenie i zachwyt, spychając codzienne frustracje na dno świadomości.
- wieczorem jemy smaczny posiłek i pijemy wyszukane drinki
Minusy:
- stresujemy się brakiem pomysłu na świętowanie
- stresujemy się, że prezent będzie nietrafiony
- stresujemy się, żeby nie dać po sobie poznać że prezent był nietrafiony
- wydajemy pieniądze na niepotrzebne rzeczy
- stresujemy się, że już 15 lutego wszystko wróci w stare koleiny, a uczucie będzie można porównać do czerwonego balonu, z którego ulotnił się hel.
- stresujemy się, że do Andżeliki z działu sprzedaży kurier ostentacyjnie przyniósł wypasiony flower box
Złudzenie zmiany
Walentynki karmią nas złudnym poczuciem, że w jeden dzień da się wymazać wszystkie konflikty. Że kilka pięknych róż przykryje smrodek rozpadającej się relacji. Że droga kolacja ukryje fakt, że nie potrafimy karmić się nawzajem duchowo. Że prezent wynagrodzi ból braku zainteresowania i uwagi. Że wspólny wypad do Paryża pozwoli uciec od codziennej monotonii i przewidywalności.
Z jednej strony mamy znerwicowanych mężczyzn, których nie uczy się, że miłość to stan czy uczucie, które wymaga pielęgnacji CODZIENNIE. Że bombonierka nie wystarczy, żeby podsycić żar między kochankami.

A z drugiej strony są kobiety dające się złapać w pułapkę wdzięczności za jednorazowy gest, który nijak się ma do miesięcy zaniedbań.
Trzecia zaś grupa to singielki, nawet te w dobrej relacji z samą sobą. Nie da się, po prostu się nie da nie widzieć i nie ulegać tej wszechobecnej indoktrynacji! Olśnij go specjalnym makijażem – to największa sieciowa platforma z kosmetykami. Znajdź swoją parę – kusi sklep z butami. To przypomina mi odcinek Seksu w Wielkim Mieście, ten w którym Carrie zażądała pary blahników w okazji ślubu z samą sobą. Czy potrzebujemy faceta, żeby świętować? Niezależne dziewczyny niby wiedzą, że nie, ale wierzcie – one też mają delikatne serca i może im być zwyczajnie przykro patrzeć jak gloryfikuje się wyłącznie życie w stadle.
Galentines day
Próbujemy świętować Galentines day, wspierając się wzajemnie tego dnia i kpiąc z tej karmazynowej amerykańskiej tradycji. Więc ja na 14. lutego mam swoje rekomendacje:
- Jeśli jesteś singielką – skrzyknij się z innymi dziewczynami i zróbcie razem coś fajnego. Nawet jeśli to będzie wspólne oglądanie filmu. Ja robiłam tak już kilka razy, nawet kiedy byłam mężatką, bo już wtedy buntowałam się przeciw sztampowym obchodom. W większym gronie oglądałyśmy Dirty Dancing, wzdychałyśmy do Patricka Swayze i piłyśmy winko.
- Jeśli jesteś żoną, kochanką, partnerką – wykorzystaj tę okazję do zastanowienia się czego tak naprawdę potrzebujesz. Nie chcesz – tylko potrzebujesz właśnie od swojego faceta. Czy to kiczowate stringi zawinięte w pączek róży, które założysz raz, żeby sprawić mu przyjemność? Odpowiedz sobie na to pytanie sama. I pogadaj z nim o tym, czym jest dla ciebie łączące was uczucie. Może się uda wrócić do genezy waszego związku?
- Jeżeli jesteś facetem i czujesz presję, nie czekaj na 14. lutego tylko już dziś lub jutro zacznij zachowywać się jak fajny partner. Zrób coś w waszym wspólnym domu bez pytania o to, co jest do zrobienia. Zacznij pytać jak jej minął dzień i nie dawaj rad na rozwiązanie problemów. Wróć do okazywania czułości i uwagi tak jak na początku relacji. Bo pamiętajmy że dla dobrego – walentynkowego czy każdego innego – seksu potrzebna jest gra wstępna, która zaczyna się z samego rana 😉

To nie o wszystkich
Oczywiście to pomstowanie nie jest wymierzone w nikogo szczególnego. I proszę nie oburzajcie się, jeśli pielęgnujecie uczucia ze swoimi wybrankami, dajecie im ciepło i uwagę. To nie o was ten odcinek – jest o tych i do tych którzy bezrefleksyjnie poddają się miłosnej konsumpcji i traktują tę datę jako jedyny moment żeby się wykazać.
Na walentynki i nie tylko życzę nam wszystkim dużo miłości – także własnej. I już dziś zapraszam was do subskrybowania podcastu bo w kolejnym odcinku będę się przyglądać rodzicielstwu, relacji dojrzałych rodziców z dziećmi i syndromowi pustego gniazda.
Zostawcie też proszę ocenę Kryzysu na Spotify – tam sa takie gwiazdki do zaznaczenia, to zajmuje dosłownie sekundę.
Matrony i patronów zachęcam do wspierania kryzysowej zrzutki – daje ona możliwość słuchania nowych odcinków przedpremierowo.

Na mail ageconce[email protected] podrzucajcie zapotrzebowanie na kolejne tematy!
Ściskam was mocno
Ciao!
Zdjęcia powstały podczas spotkania fotograficznego zorganizowanego przez Paulę Inglot we Wrocławiu